Najwyższy czas znów zapalić gwiazdy

Page 1

fragment

Z języka francuskiego przełożyła Bożena Sęk



…życie pod spojrzeniem jej oczu było tak piękne, że nigdy już odtąd nie mogłem znaleźć sobie miejsca na świecie. Romain Gary, Obietnica poranka przeł. Jerzy Pański

Synowie matek jeszcze żyjących, nie zapominajcie nigdy, że wasze matki są śmiertelne. Nie nadaremnie napisałem to, jeśli choć jeden z was, przeczytawszy mój hymn o zmarłej, będzie czulszy dla swojej matki […]. Kochajcie ją bardziej, niż ja umiałem kochać moją matkę. Codziennie użyczcie jej trochę radości, mówię to wam poważnie, prawem mego żalu i żałoby. Albert Cohen, Książka o mojej matce, przeł. Anna Sochowa



Mojej matce



Anna – Anno, zajrzyj do mnie na koniec dniówki! Muszę ci coś powiedzieć. Zawiązuję fartuszek w pasie i jeszcze raz obchodzę salę, zanim się zjawią pierwsi klienci. Wiem, co Tony mi powie, wczoraj podsłuchałam rozmowę. Najwyższy czas. Od trzech miesięcy Biała Oberża trwa na szczycie listy najlepszych restauracji w Tuluzie. Już wcześniej mieliśmy dużo klientów, a teraz panuje tu tłok. Jeszcze nie zdążę sprzątnąć stolika, a już ktoś przy nim siada. Obsługuję sama, Tony raczy mi pomagać, kiedy nie ma nic innego do roboty. W ostatni poniedziałek, kiedy do stolika numer sześć niosłam crème brûlée, uszy mi zatkało, w oczach się zamgliło, nogi zmiękły. Deser wylądował na głowie gościa, a ja w biurze szefa. Przywitał mnie krzykiem, do czego przywykłam – to znaczyło, że się martwi. Wyznał mi kiedyś, że jest situs inversus: serce ma po prawej stronie, a wątrobę po lewej. I najwyraźniej przełożyło się to również na sposób komunikacji. – Co ty wyczyniasz, Anno? 9


– A to wyczyniam, że zrobiło mi się słabo. – Ale czemu? – Też pytanie! Żeby rozruszać towarzystwo. W sali było dość spokojnie, nie? Jednym długim westchnieniem wydmuchnął z siebie złość, po czym przeszedł do fazy empatii. – No dobra, ale już w porządku? – Czuję się lepiej, wracam na salę. – Zostaw, dziś ja się zajmę obsługą. Ale jutro będziesz, tak? – Czy kiedyś nie przyszłam? Uśmiechnął się. Skorzystałam z tego. – Jestem zmęczona, Tony. Dobiegam czterdziestki, już nie wytrzymuję tego tempa. Naprawdę dobrze by było, gdybyś kogoś zatrudnił. – Wiem, wiem, już to mówiłaś. Zobaczę, co da się zrobić. Podniósł telefon i zadzwonił do Estelle, swojej kochanki, aby jej wyznać, że chciałby w tej chwili znaleźć się w jej majtkach. Wydedukowałam z tego, że nasza rozmowa dobiegła końca.

Mój sąsiad Paul twierdzi, że powinnam zmienić pracę. On przejął po tacie sklepik z wyrobami tytoniowymi i widocznie myśli, że posady roznoszą bociany, które się przekwalifikowały, kiedy rynek noworodków sprzątnęły im sprzed dzioba kapusta i róże. 10


Prawda jest taka, że nie mam żadnych innych umiejętności. Mimo że zdobyłam wykształcenie, skończyłam w szkole pomaturalnej rachunkowość i zarządzanie. Ostatniego dnia egzaminów dowiedziałam się o ciąży, Mathias przyzwoicie zarabiał, postanowiliśmy więc, że będę się zajmowała Chloé. Trzy lata później, kiedy mała poszła do przedszkola, odpowiedziałam na dziesiątki ofert pracy w księgowości i administracji. Zaproszono mnie tylko na jedną rozmowę kwalifikacyjną, w czasie której zrozumiałam, że składam się z samych wad: nie miałam żadnego doświadczenia, zafundowałam sobie trzyletnią przerwę, żeby niańczyć niemowlę, i miałam czelność odpowiadać „nie” na pytanie: „Czy ktoś w razie potrzeby może się zająć pani dzieckiem?”. Za krótka byłam, by wygrać z licznymi zahartowanymi w bojach kandydatami, którzy dysponowali wachlarzem dyplomów, a macica nie należała do ich priorytetów. Przyjęłam wobec tego propozycję kumpla Mathiasa, Tony’ego, który prowadził restaurację. Przez siedem pierwszych lat pracowałam tylko w godzinach popołudniowych, co pozwalało mi spędzać dużo czasu z dziewczynkami. Aż w końcu stanęłam pod ścianą i musiałam dodać do tego wieczory. Ledwie opuściłam żaluzję na drzwiach, Tony woła mnie ze swojego biura. Wchodzę do pokoju i siadam naprzeciw niego. – Wiesz, Anno, że bardzo cię lubię. Situs inversus. Nie zapowiada się dobrze. 11


– Ile u mnie robisz, dziesięć lat? – Czternaście. – Czternaście… Patrz, jak ten czas leci. Jak dziś pamiętam rozmowę z tobą, byłaś cała… – Do rzeczy, Tony. Czubkami palców masuje sobie skronie i wzdycha. – Estelle straciła robotę, chciałbym ją zatrudnić. – Ach! No, uspokoiłam się, bo myślałam, że masz dla mnie złą nowinę! Szczerze mówiąc, nie wiem, czy to taki znowu wystrzałowy pomysł, skoro chodzi o twoją dziewczynę, ale w sumie to twój problem. Kiedy zaczyna? Kręci głową. – Chciałbym ją zatrudnić n a t w o j e m i e j s c e. Musi upłynąć kilka sekund, zanim ta informacja przedrze się do mojego umysłu. – Jak to: na moje miejsce? Nie możesz tego zrobić! – Wiem, nie ma żadnego powodu, żebym cię zwalniał, chociaż jak się pogrzebie, zawsze coś się znajdzie. Ale tego bym ci nie zrobił, nie zasługujesz na coś takiego. Mam dla ciebie następującą propozycję: rozstajemy się za porozumieniem stron, zawieramy ugodę i dostajesz kopertkę na pożegnanie. Nie wiem, ile tam siedzę, nie reagując. Wystarczająco długo w każdym razie, aby pomyśleć o wszystkich rachunkach, których i tak nie udaje mi się regulować. Wystarczająco długo, aby wyobrazić sobie lodówkę jeszcze bardziej pustą niż teraz. Wystarczająco długo, aby zrozumieć, że komornicze wezwania do zapłaty 12


zwiększą się dwukrotnie. Wystarczająco długo, aby zwizualizować sobie miny moich córek, kiedy im oznajmię, że ich matka jest bezrobotna. – I co na to powiesz? Odsuwam krzesło i wstaję. – Pierdol się, Tony.


Kroniki Chloé Przede wszystkim chcę Wam podziękować za wszystkie komentarze. Rok temu, kiedy otwierałam tego bloga, nie przypuszczałam, że tyle osób będzie czytało wypociny siedemnastoletniej małolaty, która źle się czuje we własnej skórze. Dzięki. <3 Chloé

Poprawiłam czapkę i ostatni raz zerknęłam do lusterka. Idealnie. Ukryta za podkładem i szminką byłam gotowa stawić czoło dniu. Leciałam z trzeciego piętra, po drodze wciskając słuchawki do uszu. Drzwi na dole dalej były rozbite i zimny wiatr hulał po schodach. Gdyby zdołał wywiać smród sików!

Lily już była na przystanku autobusowym. Pomachała do mnie, ale ją zignorowałam i szłam dalej. Dziś znowu z nią nie wsiadłam. 14


Po co w ogóle chodzić do szkoły? Moja przyszłość została ustalona. Za trzy miesiące celująco zdam maturę i zapiszę się na studia filologiczne. Ale nigdy nie wejdę na uczelnię. Studia w najgorszym razie są płatne, w najlepszym bezpłatne. Wczoraj rano mama znów dostała list polecony. Schowała go pod swoimi spodniami razem z innymi, ale nie jestem głupia. Nie dość, że tyra w knajpie, to jeszcze sąsiadom robi prasowanie. Nie mogę dłużej być na jej utrzymaniu. W przyszłym roku pójdę do pracy.

Przeszłam przez miasto, patrząc, jak ożywa. Rano czuć w nim nadzieję. Może to dzień, który wszystko zmieni. Może przyniesie spotkanie. Pomysł. Rozwiązanie. Wyjazd. Co rano w głowie zapisuję sobie ołówkiem marzenia. Co wieczór je wymazuję. Pozdrawiałam gestem tych, których mijałam. Mieszkamy tu już pięć lat, znam wszystkich. Leïlę, która odprowadzała Assię i Eliasa do szkoły. Panią Lopez, która piła kawę przy oknie. Ahmeda, który wsiadał do samochodu. Marcela, który wyprowadził swoje dwa chihuahua. Ninę, która biegła, by zdążyć na autobus. Jordana, któremu skuter nie chciał odpalić. Ludmilę, która kończyła fajkę przed wejściem do budynku D. – Czekałam na ciebie – powiedziała, otwierając drzwi. 15


Mieszka w kawalerce na siódmym piętrze. Pierwszy raz u niej byłam. Kazała mi usiąść na wersalce. – Malik gwarantuje, że można ci zaufać – rzuciła, wyjmując spod niskiego stolika jakąś paczkę. – Potwierdzasz? – Można mi zaufać. – U kogo normalnie kupujesz? – Jeszcze nigdy nie kupowałam, to pierwszy raz. Popalam dżointy kumpli. – Okej. Pokaż tę obrączkę. Podałam jej złote kółko, obejrzała je, jakby się na tym znała. – Za to może być dziesiątka, pasuje? Z przekonaniem kiwnęłam głową, by ukryć, że nie mam pojęcia, co znaczy „dziesiątka”. Pokazała mi malutką brązową kostkę, zawinęła ją w folię aluminiową i wsunęła mi do ręki. – Jakby cię kto pytał, mów, że sprzedał ci to Jo. Schowałam paczuszkę do plecaka między zeszyty i podręczniki i ruszyłam do drzwi. Już miałam je zamknąć, gdy Ludmila jeszcze zawołała: – Hej, to nie ty czasem wygrałaś w tamtym roku konkurs literacki? Udałam, że nie słyszę, i zamknęłam drzwi.


Lily 3 marca Drogi Marcelu, w sobotę na moje dwunaste urodziny Chrzestna Matka podarowała mi pamiętnik: ciebie. Ciocia jest fajna, pewnie dla równowagi, dlatego że ma zęby jak nutria, ale tu już przesadziła. Nigdy nie kumałam, po co komu pamiętnik, a w ogóle dość mam zadań. W dodatku wybrała cię z różową okładką w serduszka. Jeszcze tylko brokatu brakowało. Nie miałam zamiaru zadawać się z tobą, zostawiłam cię w kuchni, bo liczyłam, że mama albo Chloé wyrzucą cię razem z ulotkami, ale niedawno stało się coś takiego, że absolutnie muszę komuś o tym powiedzieć i nie mogę tego powiedzieć nikomu. No więc pomalowałam twoją okładkę czerwonym markerem, dodałam kłódeczkę (zawsze to lepiej mieć dodatkowe zabezpieczenie) i znalazłam ci idealną skrytkę, ale nie powiem gdzie. (Chloé, jeśli to czytasz, natychmiast przestań albo powiem mamie, że jej podbierasz staniki). W każdym razie nazwałam cię Marcel i mam 17


nadzieję, że ci się podoba. To dlatego, że jesteś czerwony jak Marcel Musson, ten łysy z pierwszego piętra. Nie wiem, czy często będę ci pisała, bo z tobą może być jak z płynem na trądzik, że zapominam o nim dwa dni na trzy, ale spróbuję. No to zaczynam. Rano w autobusie bolał mnie brzuch. Dziwne, bo na śniadanie nawet nie dokończyłam płatków, ale myślałam, że to przez sprawdzian z angielskiego, nie znałam wszystkich czasowników nieregularnych i to mnie stresowało. Tylko że po sprawdzianie dalej bolało. No to pomyślałam, że to pewnie przez wczorajszą kolację. Odgrzałyśmy sobie z Chloé duszoną wołowinę, którą mama przyniosła z knajpy, no mówię ci, godna tej nazwy. Na wuefie graliśmy w kosza. Z dziesięć minut wrzeszczałam do Théa, żeby do mnie podał, i posłuchał dokładnie w chwili, kiedy związywałam sobie włosy. Oberwałam piłką w nos, z którego poleciała krew, i nauczyciel kazał mi zejść z boiska. Siedziałam z boku z głową odchyloną do tyłu, z papierem toaletowym w dziurkach od nosa (nie było waty), i nagle usłyszałam, jak ktoś za mną się chichra. Na ławkach dla kibiców siedziało dwóch chłopaków i laska z drugiej C. Wszyscy troje się na mnie gapili. Mały czarny z nosem jak klamka od zakrystii spytał się, czy dostałam piłką w tyłek. Odpowiedziałam, że nie, tylko w nos. Śmiali się wgapieni w mój tyłek i nagle zrozumiałam. To tłumaczyło ból brzucha, mama parę 18


razy mi opowiadała, jak to jest z okresem. I musiałam go dostać akurat tego dnia, kiedy byłam w białym stroju do wuefu. Tyłem doszłam do drzwi, a potem też tyłem pod ścianą do szatni. Miałam krew wszędzie, nie wiedziałam, że tyle jej wypływa, majtki były jak miejsce zbrodni. Wyczyściłam je, jak się dało, i podłożyłam kilka listków papieru toaletowego, żeby w niego wsiąkało, ale szybko się zorientowałam, że to nie wystarczy, więc spłaszczyłam rolkę i całą wetknęłam sobie w majtki. Przez cały dzień chodziłam jak krab z kurtką zawiązaną w pasie, wygląda na to, że nikt nic nie zauważył. Muszę powiedzieć mamie, żeby kupiła podpaski. Buziaki, Marcelu. Lily PS A tak w ogóle to nie okres, tylko krwotok mózgowy, który wypływa dołem przez to, że oberwałam piłką w głowę, i jutro będę martwa.


Anna Wszystkie nasze śniadania są do siebie podobne: zaczynam zakazywać oglądania telewizji, próbuję nawiązywać rozmowy, które zderzają się ze ścianą milczenia, i w końcu wmawiam sobie, że wgapianie się w ten sam ekran jest równie dobre, jak każdy inny sposób, by patrzyć w tym samym kierunku. Lily, zainteresowana kreskówką, nalewa sobie mleko do miseczki. – Mamo, możesz następnym razem kupić prawdziwe zbożowe płatki śniadaniowe? – Przycisz telewizor, proszę. A te nie są prawdziwe? Na chwilkę odrywa wzrok od ekranu i wpatruje się we mnie tymi swoimi zielonymi ślepkami. – No wiesz, nie są markowe, smakują jak plastik! Trzeba brać te ze środkowej półki, na samym dole leży ohyda. Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo w uchylone drzwi wtyka głowę Chloé, rzuca nam „Bye, bye” i znika. Doganiam ją w chwili, gdy już ma zbiec po schodach. – Chloé, siądziesz z nami na parę minut? Odwraca się z westchnieniem. Podkład nałożyła sobie pistoletem. 20


– Nie jestem głodna. – Wiem, jak co rano. Ale mimo wszystko możesz chwilę posiedzieć z nami, nie? Tylko o tej porze mamy okazję się zobaczyć. – I czyja to wina? – rzuca, gromiąc mnie wzrokiem, po czym biegiem rusza w dół po schodach. Jeszcze tkwię na środku podestu, kiedy dzwoni domofon. Nie odbieram, nikogo się nie spodziewam, a dziewięć razy na dziesięć dzwoni ktoś, kto usiłuje mi sprzedać rolety na okna, albo nachalni świadkowie Jehowy. Dwie minuty później rozlega się pukanie do drzwi. Na paluszkach podchodzę do wizjera. Po drugiej stronie stoi facet równie atrakcyjny jak kolonoskopia. Wiem, co będzie dalej, nie mam jednak wyboru. – Pani Moulineau? Dzień dobry, mecenas Renard, komornik sądowy. Mogę wejść? Pytanie jest retoryczne, ponieważ zanim wybrzmi pytajnik, on już stoi w moim mieszkaniu. Zamykam drzwi salonu, by Lily nas nie słyszała. – Cieszę się, że panią widzę. Przypuszczam, że nie otrzymała pani moich licznych powiadomień? – Owszem, otrzymałam. Przykro mi, ale… – Czyli wie pani, dlaczego tu jestem – przerywa mi. – Wręczam pani do rąk własnych nakaz płatności kwoty pięciu tysięcy dwustu dwudziestu pięciu euro kredytu w Cefitis. Biorę od niego pismo i długopis, który mi podaje, czytam pobieżnie, opieram się o ścianę i składam podpis. 21


– Mogę panu zadać pytanie, mecenasie? – pytam, zwracając mu kartkę. – Słucham. – Skoro nie udało mi się uregulować kilku comiesięcznych płatności, naprawdę pan myśli, że zdołam wysupłać naraz pięć tysięcy dwieście dwadzieścia pięć euro? Wzrusza ramionami i obdarza mnie lekkim współczującym uśmiechem. – Przykro mi, wierzyciel był cierpliwy, ale nie wywiązywała się pani ze swoich zobowiązań. – Daję słowo, że robię, co mogę! Od lat co miesiąc wydaję sto dziesięć euro, żeby spłacić ten kredyt, trzy razy tylko nawaliłam, bo nie mogłam. N a p r a w d ę nie mogłam. I tylko przez to nie mogą żądać, żebym spłaciła całość za jednym zamachem! – Mogą. Cefitis przedstawił pani terminarz spłat, żeby nadrobić opóźnienie, ale pani go nie respektowała. Ja mogłem zaproponować ugodę, tyle że nie odpowiedziała mi pani. Niestety, teraz na wszystko jest za późno. Chcę protestować, błagać. Przysięgać, że ja nie w złej wierze, że staram się przestrzegać cholernego terminarza spłat, tego i innych wierzycieli, że wszystko, co zarobię, idzie na spłatę moich długów, że czasem przez kilka miesięcy udaje mi się utrzymać głowę nad wodą, ale w końcu przypływa fatalna fala, przez którą nałykam się trochę. A to sprzęgło w aucie nawali albo pralka, a to Lily ma wycieczkę szkolną albo Chloé wyrasta 22


z biustonosza. Są ludzie, którzy lubią niespodzianki, ja marzę, aby ich już nie mieć. Korci mnie, by mu powiedzieć, że tych pieniędzy nie wydałam na tygodniowy pobyt w słonecznym kurorcie ani na kosztowności. Że gdybym nie była naprawdę przyparta do muru, nigdy bym ich nie pożyczyła na taki kosmiczny procent. Chciałabym mu to wszystko powiedzieć, ale udaje mi się tylko cicho jęknąć i zalać się łzami. Komornik czuje się niezręcznie, ja czuję się niezręcznie, że stawiam go w niezręcznej sytuacji. Podczas gdy usiłuję wziąć się w garść, on pokasłuje, wyciąga dłoń w kierunku mojego ramienia, lecz przypomina sobie, że nie jesteśmy kumplami, potem przegląda dokumenty. – Bardzo mi przykro – mówi w końcu. – A co będzie, jeśli nie dam rady zapłacić? Wzdycha. – Będziemy musieli wnieść sprawę do sądu, żeby za wszelką cenę odzyskać wierzytelność. Proszę mi wierzyć, wiem z doświadczenia, że to się uda. – Zajęcie? – Na przykład. – Super, mamy rozwiązanie! Mój samochód ma prawie dwadzieścia lat, szyby się nie otwierają, nie wchodzi trzeci bieg, pewnie ze trzydzieści euro się za niego dostanie, więc będzie brakowało jeszcze pięć tysięcy sto dziewięćdziesiąt pięć. Mogę też podnająć mieszkanie, czteropokojowe w bloku komunalnym z kapryśną windą, cena powinna być niezła, co pan… 23


Zanim skończę, drzwi salonu się otwierają i staje w nich Lily z wąsem z mleka pod nosem. Marszczy brwi, gdy zauważa łzy na moich policzkach. – Co ci jest? – To nic – odpowiadam, wycierając twarz wierzchem dłoni. Brodą wskazuje komornika. Zdaje się, że wszystko słyszała. – Czemu płaczesz? Przez mecenasa Reginalda? – Renarda – poprawia ją komornik. – Właśnie wychodziłem. Życzę miłego dnia. Otwiera drzwi, obrzuca mnie spojrzeniem po raz ostatni i rusza po schodach. Zanim zamknę za nim, Lily wysuwa głowę i woła: – Gdzie dwóch się bije, tam nawet Salomon z pustego nie wypije! Po czym wkłada puchową kurtkę, zarzuca plecak na ramię i także znika na schodach.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.